Tablica na Ulicy Zamkowej

9 września zastrzelonych zostało przy ulicy Zamkowej 19 żołnierzy Wojska Polskiego. O tym, tragicznym wydarzeniu przypomina tablica pamiątkowa, odsłonięta w 2006 roku. Niewielu Kielczan wie, jak doszło do tej zbrodni.

Publikujemy opis bezpośredniego świadka tamtych wydarzeń. Sporządził go Józef Fetela – więzienny felczer, który właśnie 9 września 1939 roku zgłosił się do pracy w więzieniu po wcześniejszej ewakuacji więźniów, strażników i personelu więzienia wraz z rodzinami.
Do Kielc wrócił z rodziną z Opatowa, gdzie ewakuowanych otoczył oddział niemiecki.
Zapiski Józefa Feteli, swojego dziadka, odnalazł przypadkowo, gdy porządkował dom rodziców, kielecki kolekcjoner Krzysztof Idzik. Udostępnił je nam, gdyż uważa, że historia ta nie powinna zostać zapomniana.


Dzień zgrozy

… „ Dnia 9 września zgłosiłem się do pracy w szpitalu więziennym, był to dla mnie pierwszy dzień pracy a jednocześnie dzień zgrozy, jaką przeżyłem tego dnia wieczorem. Po wejściu na teren więzienia i szpitala stwierdziłem, że to nie jest więzienie, lecz duży obóz, gdzie są zatrzymani nie tylko wojskowi, ale i cywile obojga płci…./ W całym szpitalu, tj. na salach, korytarzu i poczekalni pełno było ludzi, wojskowych i cywili, wolny był tylko pokój przeznaczony na aptekę i ambulatorium. Hitlerowcy zgromadzili do więzienia 3000 – 4000 ludzi, wszystkie cele na oddziałach były przepełnione, korytarze, podwórza i na ulicy od bramy więziennej aż do końca budynków więzienia wzdłuż ulicy Zamkowej. Ludzie ci siedzieli bądź leżeli po prostu na chodnikach i całej szerokości jezdni,
przez dnie i noce z braku miejsca pod dachem w więzieniu, taki stan trwał parę dni, nie pamiętam dokładnie 10 dni czy dłużej,
w każdym razie ubywało ludzi bardzo mało, raczej przybywało./…/ Wieczorem między godzina 18-19 byłem już w domu po całodziennej pracy (w szpitalu pracowałem do zmroku, gdyż nie było światła, którego zresztą nie wolno było używać).


Było ciemno

W całym więzieniu, na ulicy, było ciemno, hitlerowcy rozstawili warty na całej przestrzeni ulicy, od czasu do czasu posługiwali się lampkami kieszonkowymi, lub oświetlano wzdłuż ulicy Zamkowej reflektorami z samochodu. Ja mieszkałem przy więzieniu od ulicy Zamkowej na II piętrze. Naraz usłyszałem gwałtowną strzelaninę z automatów szybkostrzelnych, ja i cała rodzina położyliśmy się
na podłodze pod oknami, strzelanina trwała 10-15 minut. Kiedy ucichła strzelanina, ktoś do mego mieszkania gwałtownie zapukał, zdaje się jakiś żandarm, czy esesowiec, krzycząc- artz, ze słów zrozumiałem, ze coś się stało i jestem potrzebny, nie zwlekając ani chwili udałem się za hitlerowcem do więzienia i tu zobaczyłem kilkadziesiąt osób zbroczonych krwią, leżących na ulicy obok więzienia
i na podwórzu. Na prędce zmontowałem stół opatrunkowy z dwóch łóżek szerokich, znajdujących się w obieralni kartofli tuz przy kuchni, przystępując do opatrywania ciężko rannych, których mi dostarczano, a zabierano już opatrzonych do samochodu ciężarowego
lub układano na podwórzu, aż opatrzyłem wszystkich nakładając opatrunek tamujący krew.


60 rannych, 12 zabitych

Kiedy opatrzyłem około 60 osób dostałem od Kurta Harrera polecenia, abym wszystkich rannych przewiózł do szpitala miejskiego. Siadając do szoferki przy kierowcy hitlerowcu odwoziłem rannych do szpitala, 6-8 razy obracałem zabierając po 9-12 osób,
aż przewiozłem wszystkich, co trwało prawie do 12 w nocy. W masakrze tej prócz tych rannych, których zawiozłem
do szpitala na podwórzu było 10-12 zabitych, którzy zostali pochowani w ogrodzie przy więzieniu. Na wiosnę 1940 r. zwłoki ekshumowano i pochowano na cmentarzu miejscowym. Podczas ekshumacji parę osób (zdaje się 7) ustalono nazwiska, których nie pamiętam za wyjątkiem jednego (Schen Kielczanin), resztę zaś nie ustalono, byli to przeważnie wojskowi, którzy prócz tabliczek na piersiach nie mieli żadnych dowodów.

Jak się później dowiedziałem masakrę te urządzili essmani i żandarmi pełniący służbę na zewnątrz więzienia. Na całej szerokości ulicy Zamkowej, to jest chodnikach i jezdni z dołu od budynku szpitalnego aż do góry do samej bramy spali lub leżeli w półśnie żołnierze
i cywile, było całkiem ciemno, w tej ciemności jechał podobno wóz naładowany sianem, ciągniony przez parę koni powożony przez strażnika, zdaję się Orlińskiego i rzekomo konie, czy koła tego wozu najechały na śpiących ludzi wskutek czego powstał zamęt
i popłoch, Niemcy chcąc stłumić popłoch otworzyli ogień. Zastrzegam się, ze toego momentu nie widziałem, gdyż byłem w domu, lecz słyszałem z opowiadania, a widziałem efekt i skutek strzelania, gdyż sam jeden udzielałem każdemu jednemu pierwszej pomocy nieszczęsnym ofiaro. Ilu z tych rannych któ®ych odwiozłem do szpitala wyzdrowiało lub zmarło nie wiem, gdyż następnego dnia
i dalszych 2-3 miesiące byłem bardzo zapracowany w szpitalu więziennym, udzielając pomocy zgłaszającym się na różne schorzenia 100-150 osób dziennie…”
———
Te zapiski, odnalezione kilkadziesiąt lat od tragicznego września 1939 roku, są jeszcze jednym świadectwem naszej tragicznej historii.

Marek Maciągowski