“Misiek” Henryka Pawelca ps. Andrzej

Każdy słyszał o zwierzętach służących ludziom w trakcie działań zbrojnych. O “Wojtku” czy “Baśce” słyszał prawie każdy. Jako dzieci fascynowaliśmy się fikcyjnymi psimi bohaterami.
My w świętokrzyskim powinniśmy pamiętać o dzielnym psie z oddziału partyzanckiego „Wybranieckich”, który swoimi przygodami i oddaniem zawstydziłby samego filmowego Szarika.

Latem 1943 roku partyzanci pod dowództwem Henryka Pawelca „Andrzeja”, dostali rozkaz wymierzenia sprawiedliwości volksdeutschom z majątku w Masłowie. Tam znaleźli 9-cio miesięcznego owczarka. Był cały biały – tylko nos i oczy miał czarne. Partyzanci zabrali go ze sobą, chodź volksdeutsch chciał nawet zapłacić dużą sumę pieniędzy, aby tylko psiak został u niego.

Pies nazwany Miśkiem początkowo został maskotką obozu partyzanckiego. Leśni chłopcy dokarmiali go najlepszymi kąskami, bawili się z nim, rozpieszczali go głaskami i przytulaniem. Misiek szybko zadomowił się wśród „Wybranieckich”. Chodził z żołnierzami na ćwiczenia. Bardzo szybko uczył się komend i zachowań. Partyzanci szybko zaczęli go zabierać na akcje w teren. Misiek wyczuwał zagrożenie, o którym ostrzegał, nigdy nie robił hałasu zbędnym szczekaniem. Tak z maskotki stał się pełnoprawnym partyzantem.

Niemcy bali się „Andrzeja”, jego podwładnych, a także wielkiego, białego psa o którym krążyły legendy.

Misiek nabrał ludzkich zachowań. Drugie dania z partyzanckiej kuchni musiał mieć podawane widelcem, a kiedy chłopcy kładli się na rozściełanej na ziemi słomie, Misiu wciskał się między nich, kładąc swój biały łeb na poduszce.

Największym przyjacielem psa był nie tylko Henryk Pawelec, ale także klacz „Andrzeja” – Nobleska. Każde powitanie „przyjaciół” wyglądało tak samo, Misiu obwąchiwał Nobleskę, a ta pochylała głowę i trącała Miśka chrapami. Kiedy Niemcy ranili Nobleskę, Misiek czuwał przy niej całą noc, liżąc ranę, aby szybciej się zagoiła.

Sam Misiek został lekko ranny w starciu z Niemcami. Ale nigdy się nie poddawał. Nawet wykańczający marsz w trakcie akcji „Burza”, brak snu i żywności nie złamały Misia. Był jak każdy leśny chłopak: dzielny i wytrzymały. Nie dał jednak rady przetrwać demobilizacji. Uciekał z majątku w Ameliówce, szukał partyzantów w miejscach dawnych obozów. Kiedy „Andrzej” zdecydował się uciec za granicę Polski, gospodarze musieli wziąć psa na łańcuch. Misiu – pies partyzant, wolny, leśny duch, wytrzymał tylko dwa tygodnie. Tak jak jego liczni „Wybranieccy” druhowie, odszedł na wieczną wartę.