Jedną z zapomnianych przez wiele lat postaci, zasłużonych dla Polski, jest pochodzący ze Swaryszowa w powiecie Jędrzejowskim, Józef Hartman. Człowiek, którego całe życie było podporządkowane służbie ojczyźnie.
Mając zaledwie 22 lata był już trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych: dwukrotnie za udział w wojnie polsko-bolszewickiej, raz za działalność w POW. Jego losy na krótko związały się z więzieniem kieleckim przy ulicy Zamkowej. Siedział tutaj za organizowanie w Jędrzejowie 17 listopada 1917 r. rozruchów skierowanych przeciwko powstaniu Rady Regencyjnej. Pchnięty w nogę bagnetem przez austriackiego żołnierza, przesiedział zaledwie miesiąc w więzieniu, po czym z niego uciekł. Niestety, nie znamy zapewne ciekawych okoliczności odzyskania wolności, nie wiemy, kto mu pomógł i jaką drogę ucieczki wybrał.
Hartman dalsze swoje życie związał z wojskiem, a dzięki serdecznej przyjaźni z adiutantem Piłsudskiego, Michałem Galińskim, poznał marszałka i często bywał w Sulejówku. Dlatego kiedy prezydent Ignacy Mościcki szukał adiutanta, Piłsudski powiedział: „Weź Hartmana”. Tak rozpoczęła się zaszczytna służba, która trwała do grudnia 1939 r. Mościcki miał kilku adiutantów, ale tylko z Hartmanem łączyła go bliska, niemal rodzinna więź. Młody adiutant był zapraszany na rodzinne uroczystości. Tych dwóch panów połączyła również wspólna pasja – myślistwo. Po wybuchu II wojny światowej, opuścił Polskę wraz z prezydentem. Jego służba zakończyła się wraz z rezygnacją Ignacego Mościckiego z funkcji Prezydenta RP. Na pożegnanie otrzymał fotografię z dedykacją: „Mam Cię żegnać, Pokochałem Cię jak Syna”.
O dalszych jego losach zadecydowało spotkanie w Anglii z Maciejem Kalenkiewiczem, z którym w 1934 r. odbył szkolenie spadochronowe. Wtedy zaproponowano mu odbycie kursu pracy konspiracyjnej. Znalazł się w pierwszej polskiej grupie, która odbyła szkolenie spadochronowe w Ringway. W czasie jednego ze skoków został zepchnięty przez wiatr na hangar i pokaleczył sobie nogi, ale kurs ukończył. Został odznaczony ustanowionym przez gen. Sikorskiego Znakiem Spadochronowym. W karcie ewidencyjnej majora zapisano: „Wyróżnia się pod każdy względem. Charakter spokojny, wyrobiony, o silnej woli. Zapatrywanie się na pracę ideowe. Nadaje się na organizatora oddziału dywersyjnego”. Niestety, nie było mu dane znaleźć się w kraju. Jako adiutant prezydenta był powszechnie znany, a jego twarz była na wielu zdjęciach. Mógł być łatwo zdemaskowany przez Gestapo. Podobno gen. Sikorski miał powiedzieć: „ Zamiast wysyłać, strzelcie mu od razu w łeb. Na jedno wyjdzie”. Dlatego postanowiono wykorzystać jego umiejętności do pracy na miejscu. W 1942 r. Hartman został mianowany komendantem nowego ośrodka szkoleniowego dla cichociemnych w Audley End. Stworzył tam świetne warunki dla przyszłych skoczków. Wprowadził serdeczną atmosferę, stosując raczej upomnienia niż kary. Dzięki temu otrzymał od żołnierzy przydomek „papa” lub „tata”, który z czasem przekształcił się w dumne określenie „Ojciec Cichociemnych”.
W 1943 roku w dowód uznania otrzymał Złoty Krzyż Zasługi z Mieczami. We wrześniu objął obowiązki kierownika Wydziału Wyszkolenia „W” w Oddziale Specjalnym Sztabu Naczelnego Wodza. Od tego momentu do jego obowiązków należało czuwanie nad całym procesem wyszkolenia. Nadal starał się osobiście na lotnisku żegnać wylatujących do kraju skoczków. W 1944 roku został zastępcą szefa oddziału VI/Specjalnego Naczelnego Wodza. Do końca życia zajmował się losem cichociemnych. Pisał listy, zbierał publikacje, artykuły prasowe o Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie i Armii Krajowej, spotykał się ze swoimi podwładnymi. W swoim ogrodzie po śmierci każdego Cichociemnego sadził krzak róży.
W uznaniu wieloletniej służby 11 listopada 1964 roku został awansowany przez gen. Władysława Andersa do stopnia pułkownika, 10 lat później odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Zmarł 24 kwietnia 1979 roku w Londynie. Został pochowany na cmentarzu w New Brentford obok swojej ukochanej żony.
Ewa Działowska