„Dokucza głód, wszy gryzą”

Warunki w kieleckim więzieniu przy ul. Zamkowej nigdy nie były dobre. Stare mury dawnych biskupich stajen i wozowni nigdy nie udało się odpowiednio przystosować do tego, aby w znośnych warunkach przebywali w nich więźniowie. We wspomnieniach skarżyli się na wilgoć, zimno i nie działające piece.

Po wkroczeniu Armii Czerwonej w styczniu 1945 r. więzienie bardzo szybko ponownie zapełniło się polskimi patriotami. Partyzanci, żołnierze AK i NSZ, byli oskarżani o współpracę z Niemcami lub o „stanie z bronią u nogi”. Nie tylko NSZ, ale równie AK została uznana przez władze komunistyczne za organizację nielegalną i faszystowską.

W więzieniu przeznaczonym dla 400 osób przebywało jednorazowo nawet ponad 1000. Cele były przepełnione. Tak wspomina to jedna z osadzonych kobiet: „Cela bardzo mała, okno 70 na 55 cm i kosz na nim, a nas jest 7. Ciemno i przeraźliwie duszno.” Warunki higieniczne  w więzieniu były tragiczne. W pierwszych miesiącach 1945 r. więźniów wypuszczano raz dziennie do toalety. Nie było papieru toaletowego, ani ręczników. Można było korzystać tylko z umywalek po kilka osób do jednej. Dopiero w drugiej połowie kwietnia pojawił się fryzjer, który raz na 10 dni golił brody i strzygł włosy. W tym czasie uruchomiono więzienną łaźnię. Po kilku miesiącach bez kąpieli, więźniowie wspominają to wydarzenie jako niezwykły luksus: „Rozdzielono po niewielkim kawałeczku poniemieckiego, glinianego mydła na dwóch. Nie mydliło tylko mazało, jak przysłowiowe łajno. I śmierdziało odpowiednio. Ale dla nas, to pierwsze mycie po tak długim okresie życia w brudzie, stało się niemałym luksusem. (…) Ręczników, czy choćby szmat do wycierania nie dano. Mokrych i nagich pogoniono nas z powrotem, do tej samej sali, gdzie rozbieraliśmy się. Dygotaliśmy z zimna aż do obiadowej pory, oczekując na zwrot ubrań i obuwia.”

Konsekwencją takich warunków higienicznych było pleniące się wszędzie robactwo. Najgorsze były wszy. „Wśród odzieżowej wyróżniano dwie rasy. (…) Te dwie atakowały nas najliczniej i odradzały się niebywale szybko. Wydaliśmy im bezwzględną walkę, lecz skutki nie były widoczne. Każdego dnia po śniadaniu, pierwszy ściągał koszulę i co jeszcze miał na sobie. Przeszukiwał dokładnie iskał i gniótł. (…) Na domiar w resztkach słomy w siennikach, roiło się od pcheł. Były nieosiągalne, a w miarę wiosennego ciepła, rozmnażały się coraz liczniej.”  Uruchomiona w połowie kwietnia odwszalnia nie spełniała swojej roli. Ubrania powracające z niej bywały zniszczone, porwane, ale wszy pozostawały.

Wygląd jednej z cel opisuje Stanisław Kosicki: „W celi jest stół, dwie ławki, półki na ścianie. W rogu piec. Stale zimny. Cela wysoka, biało pobielona. Bliżej sufitu jedno zakratowane okienko (…). Mamy aluminiowe miski i łyżki. Niektórzy nawet kubki blaszane. W drugim kącie, naprzeciw pieca jest miejsce na wielki, żelazny kibel z klapą. Obok wiadro, w którym mamy wodę. Jest też stara poobtłukiwana miska. Można się myć. Podłoga z surowych desek. Zmywamy ją co drugi dzień. Śpimy na podłodze , na siennikach. Starych i dziurawych z próchnem słomy w środku. Jeden siennik przypada na trzech. Toteż kładziemy się w poprzek (…).Przykrywamy się tym, czym kto ma. Ja płaszczem.” Sienniki na dzień były składane w końcu celi. Nie wolno było na nich leżeć w ciągu dnia. Około 6.oo apel. W każdej celi więźniowie ustawiali się na baczność. Starszy celi meldował ilość osób.

Rytm dnia regulował poranny apel i pory wydawania posiłków. Na śniadanie nieodmiennie towarzyszyła więźniom czarna kawa oczywiście bez cukru. Do tego każdy dostawał dzienną porcję chleba – 400 gram. Chleb był czarny, razowy z różnymi domieszkami. Czasem był gorzki w smaku na skutek dodatku jęczmienia. Na obiad była wyłącznie zupa. Gotowana była np. z buraków pastewnych, pokrojonych w grubą kostkę. „Wywar ten uzupełniają nieliczne ziarnka bobiku, w większości z opasłymi robakami, które w misce pływają. Nie robimy problemu z tego dodatku.” Bywało że przez kilka tygodni więźniowie dostawali  rozgotowany  razem z plewami owies. Od wiosny nieodłącznie grochówka. „Robiliśmy zawody, kto ile znajdzie grochów w swojej misce. Niepobity do końca rekord wynosił 17 ziaren.” Czasami w zupie trafił się kawałek ziemniaka. „Uradowany szczęśliwiec konsumował tę łakoć z apetytem, ziemniak bywał zwykle słodki.”  Na kolację otrzymywano wyłącznie kawę, bo chleb na cały dzień więźniowie otrzymywali rano. Zupę wlewano do misek.  Jeśli były łyżki to raczej drewniane. Stanisław Wiącek tak wspomina swój pobyt w więzieniu UB przy ul. Focha (dzisiejsza ul. Paderewskiego): „Dostajemy na śniadanie kawę i pół kilograma chleba, na obiad wodnistą zupę z kilkoma listkami kapusty albo kaszę, na kolację tylko pół litra samej kawy. Jemy drewnianymi łyżkami z zardzewiałych puszek, nie mytych od kilku tygodni”.

Skromne posiłki uzupełniały paczki otrzymywane z domu. Niestety, nie wszyscy je otrzymywali. Rodziny często nie wiedziały w jakim więzieniu znajduje się ich członek rodziny. Czasami poszukiwania trwały wiele tygodni. W paczkach oprócz żywności mogła się też znajdować czysta bielizna i tytoń. Teoretycznie więzień polityczny mógł dostawać paczkę raz na dwa tygodnie. W rzeczywistości zależało to od władz więziennych. Czasem paczka docierała raz na dwa miesiące. Ich zawartość była dokładnie sprawdzana, a część prowiantu kradziona przez więziennych strażników. Taka sytuacja wywołała bunt więźniów w 1945 r. Sprawa, o dziwo, została załatwiona na ich korzyść. Postanowiono, że paczki będą przynoszone do więziennej kaplicy, tam segregowane oddziałami. Paczki otwierano i kontrolowano w obecności więźniów. To spowodowało, że skończyły się na jakiś czas kradzieże.

Chwilą wytchnienia dla więźniów były wyjścia na spacerniak. Tam, szeptem mogli wymienić informacje, przekazać sobie drobne przedmioty. Nie wszyscy jednak więźniowie polityczni doświadczali takiego „luksusu”. Wypuszczano tych, którzy byli już po śledztwie lub wyroku.

Najgorsze w więzieniu były jednak noce. Nie ze względu na chłód, robactwo czy ciasnotę, ale na krzyki ludzi, którzy byli przesłuchiwani.  Jak opisuje to młoda dziewczyna nie mogła spać, krzyki katowanych ludzi były potworne. Te straszne wspomnienia pozostały w niej na całe życie.

 

Ewa Działowska