“Harnaś” na pomoc Kielcom

24 lipca 1917 roku w Łagowie w powiecie kieleckim urodził się por. Stefan Bembiński ps. „Harnaś”, „Sokół” – żołnierz ZWZ-AK, dowódca oddziału partyzanckiego AK i antykomunistycznej grupy niepodległościowej, uczestnik rozbicia więzienia UB w Kielcach i Radomiu, skazany na karę śmierci zamienioną na 10 lat więzienia.

Relacja por. Stefana Bembińskiego „Harnasia” z akcji rozbicia więzienia kieleckiego 4/5 sierpnia 1945 r. :

Koncentracja

“Mój oddział koncentrował się koło Wieniawy, na południowy zachód od Radomia. Na szosie czekały już na nas zarekwirowane ciężarówki, do których załadowało się około osiemdziesięciu żołnierzy. Do miejsca uzgodnionego z „Szarym” dotarliśmy bez jednego strzału. Kiedy przejeżdżaliśmy przez Skarżysko Kościelne, spotkaliśmy zbrojny oddział sił bezpieczeństwa. Kazałem zwolnić i nakierować na nich broń. Nie próbowali nas jednak zatrzymać, pokładli się w rowach i odprowadzili nas ponurymi spojrzeniami.

Kiedy przedstawiłem „Szaremu” swój oddział, oczy mu się zaśmiały do moich chłopaków. Wszyscy byli doskonale uzbrojeni, jednolicie umundurowani, wielu z nich kwalifikacjami prawie dorównywało skoczkom. Kilkunastu z nich wziął potem „Szary” do grupy szturmowej, reszta pozostała przy mnie”.

Wjazd do miasta

“Zadaniem mojej grupy było ubezpieczanie akcji od strony parku. Stanowiska zajęliśmy przy ulicy położonej powyżej parku (obecna Jana Pawła II) , był to bardzo dobry punkt obserwacyjny. Stałem z jedną z moich grup w centralnym miejscu, bliżej wejścia do parku. Pozostałe grupy naszego oddziału stały dalej, strzegąc pobliskich ulic”.

Na posterunkach w mieście

“Cała akcja trwała o wiele dłużej niż na początku zakładaliśmy. Nam więc – osłaniającym z różnych stron grupę szturmową i trzymającym w szachu nieprzyjaciela – dłużył się czas. Byliśmy szczerze zadowoleni, kiedy grupa szturmowa z „Szarym” i uwolnionymi więźniami zjawiła się wreszcie przed nami i pomaszerowała w ustalonym wcześniej kierunku. To był cały pochód. Wraz z moimi żołnierzami ubezpieczałem go od tyłu. Kiedy si zbliżali, zobaczyłem żołnierzy nieporadnie niosących na rękach płk. „Lina”. Zasłabł już wtedy poważnie. Moi żołnierze przejęli go i ponieśli. Szli przede mną i nie widziałem, jaki jest jego stan. W pewnej chwili usłyszałem od przodu zdenerwowane głosy. Zameldowano mi, że „ten pan” (nie wiedzieli, kogo niosą) nie żyje. Posłałem gońca do przodu, do „Szarego” , z zapytaniem, co robić, gdzie go umieścić. Wydał polecenie i pułkownika gdzieś odstawiono. To było jeszcze przed dojściem w pobliże koszar wojskowych. Kiedy tam podeszliśmy, obrzuciliśmy koszary granatami, żeby nie zezwolić na jakiś manewr przeciwko nam”.

W odwrocie

“Tego nie zapomnę nigdy. Przemarsz przez Leszczyny wciąż jeszcze jawi mi się przed oczami jak barwny, żywy obraz.

Przeszliśmy przez most na Lubrzance przy szosie wiodącej z Kielc do Łagowa i weszliśmy do wsi. Wiedziałem,  że „Szary” chce zarządzić tu odpoczynek. Byliśmy już porządnie zmęczeni po nieprzespanej nocy i forsownym marszu, do którego zmuszała nas konieczność oderwania się od ewentualnej pogoni. Spojrzałem przed siebie, sądząc, że idący przed nami już stają. I wtedy zobaczyłem, że „Szary” zamiast się kierować w stronę pobliskiej plebani i kościoła, gdzie można by się było spokojnie i względnie bezpiecznie rozłożyć na odpoczynek – skręca nagle w lewo i idzie środkiem wsi.

Idę więc dalej ze swoimi żołnierzami i widzę, że na cmentarzu stoją sowieckie działa. „Aha – myślę – więc tu stacjonuje ich wojsko.” To był taki dziwny moment: ogromna cisza wywołana potwornym napięciem każdego z nas. „Wszystko może się teraz zdarzyć” – pomyślałem i powiedziałem półgłosem do swoich: „Chłopaki, uważać!”.

Tymczasem z domów,  w których zapewne kwaterowali, wychodzili zaspani krasnoarmiejcy i pytali tego i owego: Kto wy takije? „Polskie wojsko” – odpowiadano im, bo co innego można było powiedzieć. Wiedziałem, że musimy teraz przejść przez bród na rzeczce, która po ostatnich deszczach mocno wezbrała. I oto dla nas, idących z tyłu, nowa niespodzianka: po przejściu w linii prostej przez wieś – może kilometr, może półtora – maszerująca przed nami kolumna skręciła nagle pod ostrym kątem i zawróciła. Zobaczyłem naszych idących obejściami, za stodołami, w terenie, który się obniżał. Domyśliłem się, że rzeczka musi tam robić zakole, a oni po prostu szukają brodu.

Dla mnie, patrzącego na ten manewr z pewnej odległości, najzabawniejsze było to, ż oddział, zrobiwszy półkole, znalazł się znowu na wysokości kościoła i plebani. Tymczasem Ruskich pokazywało się coraz więcej i kiedy przyszła nasza kolej przechodzenia w kierunku brodu – musiałem się między nimi dosłownie rozpychać. Szedłem jako jeden z ostatnich i żołnierze, którzy byli już po drugiej stronie rzeki, ubezpieczali mnie, kierując karabiny w stronę Sowietów. Ci jednak na razie tylko patrzyli.

Za rzeczką teren wznosił się stopniowo. Żołnierze szli w tyralierze, jedni z bronią skierowaną do przodu, drudzy – w stronę Sowietów. „Szary” w tym czasie odbił już od nas daleko. Sytuacja była właściwie dramatyczno-komiczna. Dramatyczna – bo Sowietów było dużo i w każdej chwili mogła wyniknąć strzelanina, komiczna – bo nie wiedzieliśmy, czy oni zdają sobie sprawę, z kim właściwie maja do czynienia. Kiedy otworzyli do nas ogień, nie było już właściwie sensu się ostrzeliwać. Znaleźliśmy się w bezpiecznym terenie, w zagłębieniu tworzącym naturalna osłonę.

Pamiętam, że kiedy doszliśmy do wsi, w której miał być odpoczynek, „Szary” denerwował się, dlaczego nie jest przygotowany chleb dla ludzi. Ktoś widocznie nawalił organizacyjnie. Potem był bardzo męczący marsz przez las, właściwie puszczę, w której zniszczone, powalone przez burzę drzewa – nie tylko pojedyncze, ale i całe partie jodeł – zagradzały drogę i utrudniały posuwanie się naprzód. Idąc w kierunku północno-zachodnim, przecięliśmy szosę Kraków – Radom. Kilkanaście kilometrów na północ od Zagnańska rozdzieliliśmy się z „Szarym” i grupkami zniknęliśmy w terenie”.

(Źródło: Danuta Suchorowska, Rozbić więzienie UB! Akcje zbrojne AK i WiN 1945-1946, Łomianki 2010)

 

„Harnaś” (drugi od prawej) wśród żołnierzy w lasach skaryszewskich przed akcją w Radomiu, 9 września 1945 r.

 

Relacja Stefana Bembińskiego „Harnasia” z aresztowania w Kielcach:

„W Kielcach znaleźliśmy się w tym samym budynku WUBP, w piwnicach przy ulicy Focha. Udało mi się tam raz usłyszeć i rozpoznać głos zony, która nuciła coś w celi. Porozumiewaliśmy się, mówiąc wprost do wizjera w drzwiach.

Nie wdając się zbytnio w szczegóły, wspomnę tylko o przesłuchaniach w gabinecie szefa wojewódzkiego UB mjr. Korneckiego, pomocnika Moczara. Zachowywał się w stosunku do mnie całkiem poprawnie, może dlatego, że przy przesłuchaniu był ówczesny wojewoda kielecki Wiślicz-Iwańczyk. Uważając to widocznie za dobry żart – podał mu Kornecki papierośnicę ze słowami: „Proszę, palcie, wojewodo, to są Harnasiowe papierosy”. Robił aluzję do tego, że kiedyś przechwyciłem ze swoimi żołnierzami cały transport papierosów, przeznaczonych dla funkcjonariuszy bezpieczeństwa.

Zaczęli potem rozmowę na temat pewnego artykułu z wydawanego przeze mnie biuletynu, w którym porównywałem Radkiewicza do Dzierżyńskiego. „Bardzo pan pochlebił Radkiewiczowi – zwrócił się do mnie Wiślicz. – To prawdziwy zaszczyt takie porównanie…” Nic na to nie odpowiedziałem, bo z ich punktu widzenia miał niewątpliwie rację… Proponowali mi ujawnienie oddziału. Zgodziłem się rozmawiać, ale pod warunkiem że zostaniemy oboje z żoną wypuszczeni. Mówiłem tak, żeby ratować przede wszystkim ją, a gdyby nas rzeczywiście wypuścili – zabezpieczyć ludzi i broń. Były to jednak mrzonki, a z ich strony puste obietnice. Wkrótce potem wywieziony zostałem do Warszawy”.

(Źródło: Danuta Suchorowska, Rozbić więzienie UB! Akcje zbrojne AK i WiN 1945-1946, Łomianki 2010)

Artur Szlufik