Jest wydarzenie z najnowszych dziejów ludzkości, które nierozerwalnie wiąże się z dwoma moimi największymi zainteresowaniami: historią i piłką nożną. Futbol na pewno był pierwszy. Pamiętam siebie jako młodego chłopaka szukającego najmniejszej wzmianki o tej dyscyplinie sportu, a jako że nie było wtedy jeszcze Internetu, zostawały mi raczej tradycyjne nośniki wiedzy w postaci książek i czasopism. I tak pewnego dnia natknąłem się na termin “wojna futbolowa”. To mogło być moje pierwsze zetknięcie się z historią powszechną, które przynajmniej nieco, zmieniło resztę mojego życia.
Pierwszym skojarzeniem po przeczytaniu nagłówka “wojna futbolowa”, jakie mi przyszło do głowy, był obraz dorosłych mężczyzn kopiących w siebie piłką z całej siły, nie tylko na boisku, ale również na polach, w lasach, w okopach na froncie, gdzie tradycyjną amunicję zastępowały futbolówki. Po przeczytaniu krótkiej notki na temat tamtego wydarzenia, moje pierwotne, dziecinne wyobrażenie zaczęło nabierać kształtów i konkretu. Każdy kolejny artykuł podejmujący tą sprawę dopełniał tego obrazu, aż ostatecznie, co wydaje się nieuniknione dla osoby zainteresowanej tym tematem, dotarłem do reportażu Ryszarda Kapuścińskiego, który jako wysłannik PAP był na pierwszej linii ognia tego starcia. Ten wybitny reportażysta pozwolił mi zaspokoić tamtą chłopięcą ciekawość, poznać sprawę od środka. Opisał kulisy tamtych dni z przejmującą, a zarazem agencyjną precyzją i oszczędnością słów, jaka często cechowała jego prozę; ukazał mechanizm społecznej i ekonomicznej bomby zegarowej, która doprowadziła do wybuchu konfliktu. Konfliktu, tylko z pozoru odnoszącego się do odległych czasów i egzotycznych miejsc, tylko złudnie niedotyczącego nas tu i teraz.
Wnioski wypływającego z tamtej wojny powinny być dla nas cenną lekcją historii, hamującą nas przed popełnianiem błędów z przeszłości, których skutki, dzięki wiedzy i zachowaniu w pamięci wydarzeń minionych, są już łatwiejsze do przewidzenia niż kiedyś.
“Dzisiaj o szóstej wieczorem rozpoczęła się wojna Salwadoru z Hondurasem. Lotnictwo Salwadoru zbombardowało cztery miasta Hondurasu. Jednocześnie wojska Salwadoru przerwały granice Hondurasu usiłując wedrzeć się w głąb kraju. W odpowiedzi na atak agresora, lotnictwo Hondurasu zbombardowało ważniejsze obiekty przemysłowe i strategiczne Salwadoru, a siły lądowe podjęły działania obronne.” – tak brzmiała treść telegramu Ryszarda Kapuścińskiego wysłanego do Polskiej Agencji Prasowej 14 lipca 1969 roku. Co wywołało ten konflikt nazywany popularnie “wojną futbolową” i co działo się w dniach następnych?
Wersja, że tę wojnę zapoczątkował pewien mecz piłkarski to historia mocno podkoloryzowana, może mająca nieco uwiarygodnić słowa Billa Shankly’ego głoszące, że “Piłka nożna nie jest sprawą życia i śmierci. To coś o wiele ważniejszego.” Tło tego konfliktu jest o bardziej złożone. Prawdą jednak jest, że mecz, a konkretnie trzy mecze pomiędzy reprezentacjami Salwadoru a Hondurasu w eliminacjach do mundialu w ‘70 miały ogromny wpływ na eskalację antagonizmu tlącego się na granicy obu krajów już od dłuższego czasu.
Salwador, mimo najmniejszej wśród krajów Ameryki Środkowej powierzchni, miał największą gęstość zaludnienia na całym kontynencie. Ponad 160 osób na km kwadratowy. Sąsiadujący Honduras zamieszkiwało z kolei o połowę mniej obywateli, mimo dużo większej powierzchni kraju. W Salwadorze było ciasno, również ze względu na to, że większość tamtejszej ziemi znajdowało się się w rękach czternastu wielkich klanów obszarniczych; dwie trzecie ludności wiejskiej nie miało ziemi. Nadzieja na lepsze jutro czaiła się za dzikimi terenami stanowiącymi granicę z Hondurasem. Od lat bezrolna biedota emigrowała do sąsiadującego Hondurasu, gdzie było dużo ziemi bezpańskiej. “Była to emigracja cicha, nielegalna, ale latami tolerowana przez rząd Hondurasu” – wspomina Kapuściński. Takich nielegalnych emigrantów było około 300 tysięcy.
O ile Salwadorem rządziła grupa czternastu klanów, Hondurasem, de facto, rządziły Stany Zjednoczone, a konkretnie przedsiębiorstwa importujące owoce. Na początku XX w. prezydent Manuel Bonilla zezwolił na sprzedaż ziemi amerykańskim przedsiębiorcom. Do lat 60-tych Stany Zjednoczone posiadały prawie połowę ziem uprawnych, jakimi dysponował Honduras. Wielkie koncerny, szukając tanich pracowników “uśmiechnęły się” do salwadorskich imigrantów. To nie spodobało się rodowitym Honduranom, którzy, podobnie jak sąsiedzi z Salwadoru, zaczęli narzekać na brak ziem uprawnych, na których ręce położyło USA. Ostatecznie rząd Hondurasu uchwalił dekret o reformie rolnej. Ponieważ był to rząd oligarchiczny i uzależniony od Stanów Zjednoczonych, dekret nie przewidywał podziału ziem należących do amerykańskiego koncernu United Fruit, który na terenie Hondurasu miał ogromne plantacje bananowe. Rząd chciał obdzielić chłopów Hondurasu ziemią zajmowaną w tym państwie przez chłopów z Salwadoru. Oznaczało to, że 300 tys. imigrantów salwadorskich miało wrócić do swojego kraju, w którym nie mieli nic. Zaczęła się nagonka na Salwadorczyków, którzy od razu przez propagandę rządową zostali okrzyknięci głównym czynnikiem hamującym rozwój Hondurasu i przyczyną kryzysu gospodarczego. Odpowiedź rządu w Salwadorze była stanowcza – kraj nie przyjmie uciekinierów z powrotem! Na wciąż nieuregulowanej granicy robiło się coraz goręcej.
“Po obu stronach granicy gazety prowadziły kampanie nienawiści, oszczerstw i wyzwisk. Wyzywali się od hitlerowców, karłów, pijaków, sadystów, pająków, agresorów, złodziei itd. Robili pogromy i palili sklepy” – pisze Kapuściński. W takiej atmosferze doszło do spotkań piłkarskich pomiędzy zawodnikami Hondurasu i Salwadoru, których los zetknął w końcowej fazie eliminacji do mundialu w Meksyku. Zwaśnieni sąsiedzi trafili na siebie w półfinale. Dziś, podczas losowania grup eliminacyjnych bądź finałowych wielkich turniejów piłkarskich normą jest wprowadzanie tzw. wyjątków polityczno-geograficznych. Ze względu na napiętą sytuację międzynarodowych do jednej grupy nie mogą trafić dziś Rosja i Ukraina czy też Armenia i Azerbejdżan. Wówczas FIFA jednak nie zwracała uwagi na to, że mecz między Hondurasem i Salwadorem, rozgrywany w takich okolicznościach, może zakończyć się tragedią.
Pierwszy mecz rozgrywano w Tegucigalpie, stolicy Hondurasu. Zawodnicy Salwadoru nie zmrużyli oka do samego rana. Honduranie przez całą noc stali pod oknami hotelu, krzycząc, śpiewając i strzelając petardami. Rzucano również kamieniami w okna. Następnego dnia Salwadorczycy byli ledwo żywi, ale piekielnie zmotywowani do walki. Tuż przed końcem meczu na strzał zdecydował się napastnik gospodarzy Enrique Cardona, piłka zatrzymała się dopiero w siatce. 1:0 dla Hondurasu. Chwilę później sędzia zakończył mecz.
Rewanż odbył się tydzień później, 15 czerwca w stolicy Salwadoru – San Salvador. Sytuacja pomiędzy obydwoma krajami przypominała już beczkę prochu. A piłka nożna pomogła zaognić jeszcze bardziej nastroje szowinizmu. Reprezentacja Hondurasu wjechała do Salwadoru w wojskowych wozach opancerzonych. Pod hotelem, gdzie goście mieli nocować przed meczem, czekał już tłum rozwścieczonych Salwadorczyków, czekających tylko na to, żeby rozpocząć swój całonocny festiwal nienawiści. Noc była rewanżem kibiców. Krzyki, śpiewy, petardy, kamienie. Ktoś rzucił w okno hotelu nawet martwego szczura. Przed meczem, zamiast flagi Hondurasu, na maszt wciągnięta brudną szmatę. Mecz, w asyście uzbrojonego po zęby wojska, zakończył się wynikiem 3:0 dla Salwadoru. “To może dziwne, ale ja naprawdę ciesze się, że przegraliśmy. W przeciwnym wypadku, podejrzewam, że nie wyjechalibyśmy z Salwadoru żywi” – powiedział selekcjoner Hondurasu. Dziś sytuacja byłaby już rozwiązana, 3 do 1 w dwumeczu i awans Salwadoru, wówczas liczyły się tylko zwycięstwa, nie bramki, zatem stan rywalizacji wynosił 1 do 1. Potrzebny był mecz dodatkowy. Napięcie sięgało zenitu.
Na gospodarza decydującego meczu wybrano Meksyk. Datę wyznaczono na 26 czerwca. W międzyczasie Salwador oficjalnie zerwał stosunki dyplomatyczne z Hondurasem, oznaczało to ni mniej, ni więcej, że wojna zbliża się wielkimi krokami. Mecz między obydwoma reprezentacjami był brutalny, wojna między krajami była praktycznie nieunikniona, z czego zdawali sobie sprawę piłkarze obu drużyn. Po 90 minutach gry na tablicy wyników nadal nie było zwycięzcy. Remis 2:2. Konieczna była dogrywka. W 101. minucie decydujący cios wyprowadził Salwadorczyk Mauricio “Pipo” Rodriguez. Salwador zwyciężył 3:2, a bramka “Pipo” została uznana za symbol wojny. Niecałe trzy tygodnie później do Warszawy dotarł cytowany wyżej telegram Kapuścińskiego o rozpoczęciu działań zbrojnych.
Wojna przebiegała po myśli Salwadoru. Dużo mniejszy kraj zdecydowanie szybciej zajmował tereny Hondurasu, w czym pomagała nieuregulowana dzika granica. Przerażeni konfliktem Amerykanie musieli szybko interweniować, by uchronić swoje plantacje przed zniszczeniem. Stany Zjednoczone błyskawicznie wynegocjowały z prezydentem Salwadoru warunki zawieszenia broni.
Konflikt dobiegł końca po 5 dniach od wybuchy, stąd też zamiennie używa się określenia “wojny stu godzin”. Jednak zaledwie tyle czasu wystarczyło, aby starcia te pochłonęły życie około 2 tys. ofiar. Cała wojna zakończyła się impasem, granica pozostała ta sama, część emigrantów wróciła do Salwadoru, część została w Hondurasie. Napięcie pomiędzy oboma krajami utrzymało się do 1972 roku.
Wojciech Wielgus