140. rocznica urodzin Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego

22 lipca 1881 roku w Maksymówce k. Stanisławowa urodził się Bolesław Wieniawa- Długoszowski, który był jednocześnie: żołnierzem, dyplomatą, osobisty adiutantem Józefa Piłsudskiego, lekarzem, poetą i dziennikarzem. Odznaczał się niezwykłą „ułańską fantazją”, anegdoty o nim krążyły po całej Warszawie, więc już za życia stał się legendą.

W lutym 1914 r. Wieniawa był w Paryżu na odczycie Piłsudskiego i to spotkanie zmieniło całe jego życie. Jak napisał do brata Kazimierza: „Od dziś uważam się za żołnierza, bo nareszcie mam Wodza”. I za Piłsudskim pojechał do Krakowa, aby walczyć o niepodległość Polski. 6 sierpnia 1914 r. w składzie I Kompanii Kadrowej wymaszerował z krakowskich Oleandrów do Królestwa Polskiego. Następnie wstąpił do I Pułku Ułanów Legionów Polskich, którym dowodził rotmistrz Władysław Belina-Prażmowski, z którym to jako jeden z pierwszych wjechał do Kielc w sierpniu 1914 roku.

Bolesław Wieniawa-Długoszowski w swoich wspomnieniach tak oto odnotował wjazd do pierwszego, większego miasta Królestwa:
,,Otóż dnia tego jako pierwszy strzelec wjechałem do Kielc na szpicy patrolu konnego Beliny, idącego w przedniej straży Kompanii Kadrowej. Według rozkazu zatrzymawszy koło katedry mego fornalskiego kasztana, stanowczo gorzej czującego się pod siodłem, niż ja w siodle, z karabinem opartym na udzie, czarny od słońca, pyłu i potu, lecz dumny jak organista w mej rodzinnej Bobowej z podwójnego wola, w oczekiwaniu głównych sił ówczesnej polskiej kawalerii (czternastu konnych patriotów razem ze mną), pozwalałem się obgapywać coraz liczniejszej gromadzie kieleckich autochtonów przeważnie mojżeszowego wyznania, ciżbiących się dookoła mnie z ciekawością widocznie także większą od widocznego także lęku i niedowierzania.”

Gdy nadjechali pozostali jeźdźcy patrolu od Czesława Bankiewicza ,,Skauta” dowiedzieli się, że pojawił się patrol kozacki w sile dwudziestu ludzi. Pogalopowali aż na przedmieście i tam zobaczyli w oddali rosyjskich dragonów. Zaczęła się strzelanina, ale gdy strzelcy zaczęli się zbliżać, Rosjanie się wycofali. Tak zakończyło się pierwsze stracie z Rosjanami. Generała Wieniawa wspominał, że już wtedy, w tej pierwszej godzinie walki, razem, ramię w ramię, stanął z ułanami do boju z Rosjanami Kielczanin Józef Brodowski. I tak pisał we wspomnieniach:
,,Ukryci w małym folwarczku dragoni ostrzelali naszą szpicę. Musieliśmy, zeskoczywszy z koni, dobierać się do nich na piechotę. W pieszej zatem tyralierze podchodząc pod zabudowania folwarczne, dość silnie ciągle ostrzeliwani z okien i dymników, zauważyliśmy, ze wraz z nami biegnie na skrzydle jakiś cywil. Ponieważ znajdował się w pobliżu mnie, krzyknąłem nań:
– Panie szanowny! Po jakie licho osoba pęta się tu za nami? Widzisz pan przecie, jak Moskale nieostrożnie strzelają. Mogą przez nieuwagę postrzelić niewinnego człowieka.
– Ho, ho – odkrzyknął m nasz nieznajomy z przekorną pewnością siebie. – Nie turbuj się pan o mnie! Mam i ja na nich, psubratów, strzykawkę niezgorszą. Zaraz i was, i ich także przekonam.
Przy tych słowach wydobył spod kubraka potężny pistolet automatyczny systemu „steyer” z kolbą, instrument niezmiernie precyzyjny i wśród bojowców z roku 1905 bardzo popularny, po czym złożywszy się starannie z kolana, wygarnął całą serię w kierunku folwarku.
Jak się potem dowiedziałem, był on w porównaniu z nami, rekrutami i nowicjuszami, starym, doświadczonym i ostrzelanym weteranem. Zaciągnął się i on do naszej piechoty, z chwilą gdy nadciągnęła do Kielc”.

Wieniawa tak opisywał pierwsze dni walki:
„Pijani ta radością uganialiśmy od rana do nocy po Kielecczyźnie w pogonią za wiadomościami o ruchach nieprzyjaciela, śmiejąc się do sosen w woniejących żywicą lasach, do wystraszonych a zaciekawionych zarazem dziewek, przyglądających się nam zza węgłów chat lub z cienia śliwkowych sadów, głaszcząc konia serdeczną dłonią jasne czupryny dzieciaków i tak samo płowe, a równie bliskie i drogie łany szumiącego zboża. Śmialiśmy się z własnego głodu i do nieokraszonych kartofli, do naszych kasztanków i gniadoszów, parskających raźno w kłusie, i bez mała do ran na plecach, zadanych celownikami długich piechotnych manlicherów, a nawet do bardziej jeszcze dokuczliwych choć równie trudnych do oglądania rezultatów naszych forsownych marszów, którymi angielskie siodełka mściły się za niegodną och dystynkcji poniewierkę na tej części ciała, gdzie jak powiada Prus, nogi tracą swoją szlachetna nazwę. Przebyliśmy już chrzest ogniowy w pierwszej, niezapomnianej jak pierwszy pocałunek, potyczce z dragonami pod Szydłówkiem, mieliśmy już za sobą walkę uliczną w Kielcach, kiedy to „w Kielcach na rynku wyszedłszy prosto z szynku” (bo zabraliśmy się właśnie do rzetelnie zapracowanych kotletów w kieleckim „Bristolu”) wyparliśmy z miasta atakujących Moskali, powąchaliśmy już armatniego prochu pod Czarnówkiem, zaznajomiwszy się pod Brzegami z gromki hukiem werndlów naszej piechoty i ze zrzędliwym gdakaniem rosyjskich karabinów.”
Nie dalej jak dwa tygodnie później w Kielcach słychać było Beliniaków, jak na francuską melodię Ma mere m’a mariee aves un avocat śpiewają ułożoną przez Wieniawę piosenkę uwieczniającą kieleckie wypadki:
Czy wiecie wy, rodacy – ram pam pam – ram pam pam!
Co to są beliniacy?
Czym jest gromadka ta? – tra ra! tra ra!
Czym jest gromadka ta?!
To pierwszy konny oddział
Co się w strój strzelca odział
I w ziemie polskie wszedł! – Het het! Het het!
I w ziemie polskie wszedł.
W siedmiu wyszliśmy w pole,
Na dolę i niedolę
Wkrótce nas będzie sto! – Ho ho! Ho ho!
Gdzie nasze zuchy natrą,
Każdy kacapski patrol
Wieje jak trwożny ptak – Tak tak! Tak tak!
Myśmy w Kielcach na rynku,
wyszedłszy prosto z szynku
Starli kozuniów w proch!- Och och! Och och!
Idziem zawsze na przedzie,
Belina w bój nas wiedzie,
Gdy rąbka szarżę gra – Tra ra! Tra ra!

Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Kielce sierpień 1914

 

Za udział w walkach zbrojnych, m.in. w bitwie pod Kostiuchnówką 4-6 lipca 1916 r., został odznaczony orderem Virtuti Militari. Wchodził w skład Polskiej Organizacji Wojskowej. Brał udział m.in. w zajęciu Wilna w 1919 r., kampanii kijowskiej 1920 r. oraz w Bitwie Warszawskiej, za co odznaczono go Krzyżem Walecznych. W 1928 roku został dowódca garnizonu warszawskiego. Był jedną z ostatnich osób które widziały konającego marszałka. Dopiero po jego śmierci Wieniawa rozpoczął karierę w dziedzinie, w której widział go Piłsudski – dyplomacji. Został ambasadorem RP we Włoszech. Po wybuchu II w. ś. Miał zagwarantowany bezpieczny pobyt w Rzymie, ale chciał walczyć o Polskę. Próbował przedostać się do Wielkiej Brytanii, a gdy to się nie udało wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Całkowicie odsunięty przez gen. Sikorskiego od spraw wojskowych i realnego wpływu na politykę popełnił samobójstwo 1 lipca 1942 r. Pochowany został na cmentarzu w Nowym Jorku. W 1990 r. urnę z jego prochami przewieziono na Cmentarz Rakowicki w Krakowie.

(Na podstawie: „Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Wymarsz i inne wspomnienia” zebrał Roman Loth)