Latem 1940 r. na stacji Ludynia w okolicach Włoszczowy, polski kolejarz znalazł zabrudzoną kartkę z wiadomością: – Żegnajcie!!! Odjeżdżamy w nieznanym kierunku. Pamiętajcie o dzieciach. Dzieci niech będą Polakami.
Kim był autor listu?
Pochodzący z wsi Borowiec w powiecie włoszczowskim Józef Gajdziński przyszedł na świat w 1887 r. w domu rodzinnym Edwarda i Anny z d. Talma. Rodzice utrzymujący się z gospodarstwa rolnego i niewielkiego tartaku, wspierali syna w ukończeniu szkoły elementarnej w Krasocinie. Powyższa pomoc pozwoliła na kontynuację nauki w Seminarium Nauczycielskim w Jędrzejowie.
Właśnie tutaj, osiemnastoletni Józef uczestniczył w strajku uczniów domagających się nauczania w języku polskim i rozluźnienia surowej dyscypliny. Powodem była próba narzucenia języka i kultury rosyjskiej, co nieuchronnie prowadziło do wynarodowienia polskiej młodzieży.
Po ukończeniu kształcenia, nasz bohater podjął pracę w charakterze nauczyciela – początkowo w Podlesiu, później kontynuując ją w szkole w Koniecznie. Po przyjęciu posady kierownika tutejszej placówki, od 1927 r. pracował na podobnym stanowisku w pobliskim Krasocinie. W tym samym czasie poślubił nauczycielkę Helenę Fugiel. Małżeństwo doczekało się syna Jerzego.
Od tego momentu udzielał się społecznie – był prezesem lokalnego ogniska Związku Nauczycielstwa Polskiego, członkiem zarządu Kółka Rolniczego „Snop”, a także krasocińskiej Kasy Stefczyka. Jednocześnie, pełniąc obowiązki radnego gminy, został naczelnikiem tutejszej Ochotniczej Straży Pożarnej. Zaangażowany w pracę społeczną otrzymał Medal Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości, jak również brązowy i srebrny medal Za Długoletnią Służbę.
Więzienie kieleckie
Po rozpoczęciu działań wojennych we wrześniu 1939 r., nauczyciel nie wykonał polecenia o ewakuacji na wschód i pozostał na terenie Krasocina. W ciągu kolejnych miesięcy podejmował trud pracy w szkolnictwie, które podlegało okupantowi niemieckiemu. Niestety, przedwojenna działalność społeczna naszego bohatera, jak również próba ukrycia zakazanego przez Niemców wyposażenia, w tym map i podręczników szkolnych nie umknęły uwadze okupanta.
Wtedy to, ówczesny niemiecki wójt Krasocina oraz inspektor szkolny Herman Sterlack opracował listę działaczy polskich, którzy mogli być niebezpieczni ze względów politycznych. Wśród wymienionych osób znalazło się nazwisko Józefa Gajdzińskiego, który 11 czerwca 1940 r. został zatrzymany przez Gestapo. Współwięzień Feliks Rak tak zapamiętał ten dzień:
– Z Oleszna przywieziono nas do Krasocina, gdzie już czekał na nas Józef Gajdziński, kierownik tamtejszej szkoły, którego trzymano od paru godzin na posterunku. Kiedy podjechaliśmy pod posterunek, żandarmi wyprowadzili Gajdzińskiego i wpakowali do samochodu. Gajdziński był bardzo zgnębiony, ale gdy zobaczył nas w samochodzie, uśmiechnął się. Przez ten czas na ulicy widziałem tylko jego żonę i żandarmów, którzy nas strzegli.
Fotografia Józefa Gajdzińskiego z 1933 r. (Źr. foto – zbiory Krzysztofa Jasiowskiego)
Po spędzeniu nocy w ciemnej piwnicy pod gmachem dawnego starostwa we Włoszczowie, wraz z innymi zatrzymanymi (aresztowania dotknęły przedstawicieli polskiej inteligencji, których zamierzano zgładzić w ramach Akcji AB) trafił do niemieckiego zakładu karnego na ul. Zamkowej w Kielcach. Po pięciotygodniowym osadzeniu, kiedy więźniowie przechodzili brutalne przesłuchiwania, znalazł się na liście osób przeznaczonych do eksterminacji w obozie koncentracyjnym KL Sachsenhausen.
Transport
Po rozpoczęciu wywózki kieleckich więźniów (o czym świadczą relacje ocalałych, w tym Jana Pazdura oraz księdza Józefa Kubraka), 16 lipca 1940 r. pociąg towarowy wyruszył z kieleckiego dworca i został skierowany do obozu koncentracyjnego. Pierwszego dnia, podczas przejazdu transportu w okolicach Krasocina, Józef Gajdziński wyrzucił kartkę o następującej treści:
Gajdzińska Helena. Śliwa Aniela.
Krasocin.
Żegnajcie!!! Odjeżdżamy w nieznanym kierunku.
Pamiętajcie o dzieciach.
Dzieci niech będą Polakami.
Wiadomość skierowana do żony Heleny oraz żony współwięźnia Kazimierza Śliwy została znaleziona na stacji Ludynia i przekazana przez polskiego kolejarza rodzinom aresztowanych. Przyczyną wyrzucenia kartki przez Gajdzińskiego (podobnie postąpił Feliks Rak) stanowiła niepewność o własną przyszłość. Niestety, kolejne godziny pogłębiły niepokój wynikający z nieludzkich warunków, w jakich odbywała się dwudniowa droga koleją do obozu. Współwięźniowie Tadeusz Gorecki oraz Feliks Rak wspominali:
– Po szczegółowym sprawdzeniu listy, zapakowano nas do samochodów i ruszyliśmy w drogę. Ciasno stłoczeni w wysypanych wapnem wagonach, ruszyliśmy w nieznane (..) Całą drogę cierpieliśmy z pragnienia. Nie dawano nam nic do picia.
– Drugiego dnia pragnienie picia było jeszcze większe. W wagonie było tak duszno, że każdy z nas wydobywał resztki sił, by jakoś się trzymać, a do tego dochodził niesamowity fetor – musieliśmy się załatwiać w wagonie (..) Można sobie wyobrazić, jak czuliśmy się jadąc drugi dzień w takich warunkach, w dodatku bez jedzenia i picia. Chociażby człowiek nie wiem ile w życiu nagrzeszył, to już Pan Bóg za taką karę powinien mu odpuścić wszystkie grzechy.
Obóz koncentracyjny
Dzień po opuszczeniu Kielc, transport dotarł do miejsca przeznaczenia. Po kilkutygodniowym pobycie w KL Sachsenhausen, we wrześniu 1940 r. część kieleckich więźniów została przeniesiona do KL Dachau, gdzie Józef Gajdziński otrzymał numer obozowy 17 644.
Jeden z dziesięciu zachowanych grypsów Józefa Gajdzińskiego, wysłanych z aresztu kieleckiego w 1940 r. (Źr. foto – zbiory Krzysztofa Jasiowskiego)
Przebywając w barakach nr 21 i 20, w ciągu kilku miesięcy przesłał do małżonki jedną kartkę pocztową oraz siedem listów. Choć, nie znamy szczegółów dotyczących pobytu naszego bohatera w powyższym miejscu, Feliks Rak pozostawił opis ostatnich chwil jego życia:
– Gdy nadszedł grudzień 1940 roku, władze obozowe przystąpiły do zwalczania epidemii. W czasie przeglądu więźniów „krecowatych” umieszczano w oddzielnych blokach. Kuracje przeprowadzano w ten sposób, że zabrano więźniom wszelkie odzienie, pozostawiając każdemu z nich koc i trepy na nogi. Codziennie prowadzono ich do łaźni, tam zarządzano gorącą kąpiel i z powrotem na bloki. Zastosowano przy tym odpowiednią dietę. W czasie kuracji otrzymywali litr kawy i ćwiartkę chleba na dobę (..) Taka kuracja trwała dziesięć dni (..) Niestety, nie przetrwał jej również Józef Gajdziński, kierownik szkoły w Krasocinie. Gdy go odwiedziłem, był w tak okropnym stanie, że wcale nie mógł mnie poznać, chociaż urodziliśmy się obaj i wychowali w Borowcu. Musiałem po prostu w niego wmówić, kim jestem. Prosił tylko słabym głosem: „pić, pić”. Na drugi dzień skonał.
Józef Gajdziński zginął 14 marca 1941 r. na terenie obozu koncentracyjnego KL Dachau. Miesiąc później, po otrzymaniu skrzynki z prochami męża, żona Helena zorganizowała jego skromny pogrzeb na terenie Krasocina.
Gracjan Duda
Źródło:
Domański T., Jankowski A., Akcja AB na Kielecczyźnie, Kielce 2009
Jasiowski K., Dzieci niech będą Polakami! Józef Gajdziński (1887-1941), „Włoszczowskie Zeszyty Historyczne”, nr 2, 1996
Kobiety niezłomne na ziemi świętokrzyskiej. Wspomnienia, biografie, red. K. Kliś, I. Śliwińska, Kielce 2016
Rak F., Krematoria i róże. Wspomnienia więźnia obozów w Sachsenhausen i Dachau, oprac. S. Młodożeniec-Warowna, Warszawa 1971
Holocaust Survivors and Victims Database — Josef GAJDZINSKI
Dziękujemy p. Krzysztofowi Jasiowskiemu za udostępnienie materiałów o Józefie Gajdzińskim.
Fotografia użyta w artykule pochodzi z: Szukaj w Archiwach


