Wywózka z kieleckiego więzienia do KL Sachsenhausen

Dokładnie 83 lata temu – 16 lipca 1940 r. we wczesnych godzinach porannych rozpoczęła się wywózka kieleckich więźniów do niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Sachsenhausen.

Była to część zaplanowanej eksterminacji polskich elit występującej pod mianem Akcji AB czyli nadzwyczajnej akcji pacyfikacyjnej (Ausserordentliche Befriedungsaktion) przeprowadzonej przez niemieckiego okupanta w dystryktach Generalnego Gubernatorstwa wiosną i latem 1940 r.

W czasie masowych egzekucji na Kielecczyźnie m.in. na Firleju pod Radomiem, na zboczu góry Pierścienicy w Kielcach, w Górach Wysokich koło Sandomierza, a także w lasku Brzask koło Skarżyska zamordowano co najmniej 1300 osób. Wśród ofiar znaleźli się przedstawiciele szeroko pojętej inteligencji w tym nauczyciele, prawnicy, oficerowie, lekarze, a także duchowni.

Nie wszyscy aresztowani zostali rozstrzelani. Część ofiar przeznaczono na zagładę w obozach koncentracyjnych. Pierwszy transport z dystryktu radomskiego wyruszył 15 lipca 1940 r. Wówczas 670 osób z więzień w Radomiu, Skarżysku, Kielc i Częstochowy trafiło do KL Sachsenhausen. Przeżyło tylko 38 więźniów. W gronie ocalonych znaleźli się aresztowani z kieleckiego więzienia, którzy tak zapamiętali poranek 16 lipca 1940 r.:

Relacja Jana Pazdura (J. Pazdur, Demony z Sachsenhausen, „Słowo Tygodnia”, 1958, nr 5, s. 5)

Polityka wstaawaaać” – budzi nas przeciągły, śpiewny głos strażnika więziennego w Kielcach o szarzejącym świcie. Słychać trzaskanie drzwiami, zgrzyt kluczy w zamkach, jakąś niespokojną wymianę zdań na korytarzu, a po tym czyjaś głowa wciska się przez uchylone drzwi do naszej celi, mówiąc: Pakować się, panowie. Wyjazd!

Podrywamy się z biciem serc. Na rozwałkę czy na transport? Na domysły nie ma jednak czasu. Każdy wiąże pospiesznie swoje rzeczy w możliwie niewielkie tobołki. Co właściwie brać? Jest pościel, bielizna, jedzenie. Niektórzy zasobniejsi, lub lepiej przez rodziny zaopatrzeni, jak Zygmunt Wielopolski, jego nadleśniczy Klimpel, rejent Wędrychowski, adwokat Rozdół mają tego dość sporo. Ten i ów zostawia tłumoczek z adresem rodziny. Już po spakowaniu się otrzymujemy po bochenku chleba więziennego i za chwilę stajemy na dziedzińcu.

Około 150 ludzi ustawia się tu piątkami. Na środku stoją trzej esmani i dyrektor więzienia, zwany przez nas Różyczką, od wielkiego zaczerwienionego nosa. Jeden z nich wyczytywał z listy nazwiska, pozostali formowali z wyczytanych kolumnę transportową. Kilka osób wydzielono w ostatniej chwili i wypuszczono na wolność. O szóstej rano podjechały pod bramę kryte samochody ciężarowe i pustymi jeszcze ulicami odstawiły nas na dworzec.

Piękny poranek 16 lipca 1940 r. nastrajał jakoś optymistycznie. Nikt nie miał nawet bladego pojęcia o tym, co go czeka. Nie próbował się nad tym zastanawiać. Na razie wystarczała świadomość, że mogło być gorzej. Podróż do Niemiec, to w każdym razie tylko niewola, ale przecież nie koniec. Dla urwania łbów nie trzeba by nas aż tak daleko wozić. Wystarczyłoby na Wiśniówkę”.

Relacja Feliksa Raka  (F. Rak, Krematoria i róże. Wspomnienia więźnia obozów w Sachsenhausen i Dachau, oprac. S. Młodożeniec-Warowna, Warszawa 1971, s. 52-54)

„Rano 17 lipca nastąpiła pamiętna pobudka. Nieprzytomnym jeszcze z rozespania naszym oczom ukazali się żandarmi z bronią w ręku. Stojąc w celi popędzali nas, by szybko się ubierać. Podano nam gorącą kawę i chleb, ale chyba nikt z nas nie sięgnął po te dary, gdy zdawaliśmy sobie sprawę, że teraz to już będzie z nami koniec (..)

Gdy wyszliśmy na plac, zauważyliśmy stojący tam już pluton żandarmerii, oddano nam nasze rzeczy, które złożone były w depozycie i sprawdzono personalia, po czym z innego oddziału dołączono do nas grupę więźniów – przestępców kryminalnych. Pamiętam, że było nas wszystkich osiemdziesięciu. Połączywszy nas z tą nową grupą, stwierdzono, że to wszystko „bandyci” (..)

Naraz usłyszeliśmy głośny warkot samochodów, które przez bramę wjeżdżały jeden za drugim na plac więzienny. Kolejno wchodziliśmy do samochodu, a razem z nami pakowało się po kilku żandarmów z bronią w ręku. Samochody były kryte, więc nie było widać dokąd jedziemy. Jazda trwała niedługo i ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że samochody już się zatrzymały. Padła komenda:

– Wysiadać!

Patrzę, a to dworzec kolejowy w Kielcach. Żandarmi gęstym pierścieniem otaczali cały dworzec. Wszystkich więźniów wyprowadzono na peron (..) Kiedy zakończono rewizję wjechał na dworzec pociąg towarowy. W specjalnych wagonach osobowych siedzieli żandarmi, natomiast wagony towarowe przeznaczono dla nas. Niektóre wagony były już załadowane więźniami, teraz my zajmowaliśmy następne, dotychczas wolne.

Gdy znalazłem się wewnątrz wagonu, zauważyłem na podłodze grubą warstwę miału wapiennego. Do wagonu wpakowano na czterdziestu. Drzwi zaryglowano, lecz przedtem zapowiedziano, że jeśliby ktoś próbował uciec, to wszyscy będą rozstrzelani. Pociąg niebawem ruszył w nieznanym kierunku”.

Wśród osób, które przeżyły pobyt w obozie był ostatni ordynat z Chrobrza – Zygmunt Konstanty Wielopolski. O historii jego ocalenia możecie przeczytać tutaj:

Wielopolski Zygmunt – Ośrodek Myśli Obywatelskiej i Patriotycznej (ompio.pl)

Źródło:

Domański T., Jankowski A., Akcja AB na Kielecczyźnie, Kielce 2009

(Źr. foto – File:Bundesarchiv Bild 183-78612-0002, KZ Sachsenhausen, Häftlinge vor Lagertor.jpg – Wikimedia Commons)